Chaos który powstał gdzieś w pierwszych minutach dzisiejszego spotkania wyłonił kilka kuriozalnych sytuacji, kiedy to nasi chłopcy wielokrotnie stawali pod bramką przeciwnika i tylekrotnie pudłowali. Krzysiu trafił w słupek, Andrzej przestrzelił, Krowa, Forest, Kefir, Dawid - wszyscy mieli swoje okazje. Szczególnie ten ostatni może żałować niewykorzystanego przedłużonego rzutu karnego, który został przyznany naszej drużynie po szóstym faulu. A potem jedna kontra i do przerwy... 0:1.
Oczywiście to jeszcze nic straconego. Tylko, że druga połowa zaczęła się od kolejnej katastrofy. Chapka się nie wrócił, Krowie zostało dwóch zawodników do krycia, wybrał piłkę, którą przeciął tak niefortunnie, że ta od słupka wpadła do bramki. Reszta już wyglądała prawie tak samo jak tydzień temu, z tą różnicą, że przeciwnicy ilościowo nam nie ustępowali, toteż nie można było liczyć na ich zmęczenie.
Można było za to liczyć na Foresta, który w tym najtrudniejszym momencie znów przedarł się przez przez szyki obronne rywali, jak tylko on to potrafi i wkomponował piłkę dokładnie w okienko. Można mu było w tym momencie zapomnieć, że przy pierwszej bramce nie zastosował się do objętej przez kolegów taktyki i nie wrócił na swoją połowę.
Druga bramka padła po akcji całej drużyny, a jej autorem był - w końcu - Andrzej, który tym samym się zrehabilitował za niepowodzenie z pierwszej połowy. Duża liczba zawodników, jaką dysponowały oba teamy sprzyjała ogólnemu zamieszaniu. - Trzeba się nauczyć grać z pięcioma zmiennikami, bo inaczej skarzemy się na przeciętność. - Tymczasem daliśmy sobie narzucić styl gry, który nijak się ma do tego co próbujemy ćwiczyć na treningach i co z większym lub mniejszym powodzeniem, wdrażaliśmy przez ostatnie cztery kolejki. Bo trzeba przyznać, że ostatnie dwa mecze, mimo że w przebiegu bardzo podobne, pod względem stylu gry różniły się znacząco.
Nie ma co płakać nad rozlanym meczem, następny za trzy tygodnie o godzinie ósmej rano. Obyśmy się zdążyli do tego czasu obudzić.