Łycha olał turniej, Denis kontuzję, a Baca prawdopodobnie... wyjazd na grzyby i znowu nas było sporo. Przy linii bocznej przez 40 minut czatowało 5 gotowych i głodnych gry zawodników. Jak poprzednio rządziła kolejka. A na boisku rządził Kefir.
Już w pierwszej akcji kapitan naszej drużyny wykorzystał bezbłędne podanie Denisa i otworzył worek z bramkami, do którego dość szybko z resztą dorzucili się przeciwnicy. Dwukrotnie po błędach naszych obrońców w przeciągu paru minut Czesia musiał wyciągać piłkę z siatki. Zrobiło się nieciekawie. Trzeba było walczyć o każdy metr boiska i próbować przedrzeć się pod bramkę przeciwników. Przez dobra kilka minut nasi chłopcy walili jak głową w mur, aż w końcu się przebili. Denis przyjął zagraną mu z przeciwnego autu piłkę, jednocześnie mijając zawodnika, a następnie posłał ją pomiędzy bramkarza AKF'u a asystującego mu obrońcę prosto do bramki. Do przerwy 2:2.
Druga połowa była bardziej jednostronna. I znów popisał się Kefir, który odebrawszy piłkę na własnej połowie popędził z nią z trzydzieści metrów i przerzucił do nieobstawionego Andrzeja, a temu wystarczyło tylko przyłożyć nogę. Kolejnym wyróżniającym się zawodnikiem był Rak. Konstruowane przez niego kontry, były dla przeciwników zabójcze, nie raz musieli ratować się faulem, co wyjątkowo nadgorliwi dzisiaj sędziowie skrzętnie odgwizdywali. Nim jednak doszliśmy do szóstego faulu i zmarnowanego "przedłużone karnego" (strzał Denisa wybronił bramkarz) po kolejnym odbiorze Rakowi udało się minąć rywali i otworzyć przed Bacą piękną perspektywę na czwartą bramkę.
Mecz zakończył się wynikiem 4:2. Do poprzednich sześciu dopisujemy trzy oczka i wracamy na fotel lidera, gdzie tym razem spoczywamy samodzielnie. Jak na razie drużyna robi dość dobre wrażenie, nic dziwnego, że któryś z naszych najbliższych przeciwników oglądając mecz z trybun stwierdził: "Z tymi Odżywkami, to będzie ciężko!"